Jest
taka grupa kosmetyków, na punkcie której mam totalnego pierdolca. Była
to miłość od pierwszego wejrzenia, teraz równie mocna, jak na początku
naszej znajomości.
Biorąc pod uwagę, że nie maluję nikogo poza
sobą, taka ilość wystarczy mi na co najmniej trzy wcielenia,
ewentualnie cale życie pozagrobowe.
Dziś pierwsza część rozświetlaczy - produkty prasowane.
1. Mary-Lou Manizer od TheBalm – najlepiej wymacać go na stoisku w
Douglasie, ale kupować w sklepie internetowym, bo różnica w cenie
Douglas vs internet, wynosi jakieś 25 złotych, a jak wiemy za to można
dostać przyzwoitą ilość alku, więc nie ma co przepłacać. Dostajemy 8,5 g
rozświetlacza w pudrze i lusterko. A to wszystko zamknięte w
plastikowej, udającej metalową puderniczce. Nie ma sensu dalej rozwodzić
się nad opakowaniem, jestem pewna, że każda z nas je doskonale zna.
Niewątpliwym plusem kosmetyku jest jego ilość. Dużo, choć nie najwięcej z
tych posiadanych przeze mnie. Mary-Lou ma baaardzo ciemny (jak na
rozświetlacz) kolor. Spotkałam się z określeniem, że jest to kolor
szampański, jednak wg mnie bliżej mu do złota. W świetle dziennym nie
znalazłam tam ani jednej drobinki. Ale uwaga! Nie jest prawdą, że ten
kosmetyk pasuje do każdego typu urody. Jeśli go dobrze rozetrzeć, pasuje
nawet bladolicym niewiastom, pod warunkiem, że mają ciepły ton skóry.
Jeśli nałoży go dziewczyna, która ma w swojej skórze pigment różowy –
rozświetlacz odetnie się i będzie wyglądał nienaturalnie. Wg mnie
pasował będzie także dziewczynom o ciemniejszej karnacji, pod warunkiem,
że także będą nakładały go z umiarem. Ciemniejsza skóra zneutralizuje
kolor kosmetyku, pozostanie tylko błysk.
Mary-Lou choć dobrze
zmielona, jest ciężka, by ją rozetrzeć, trzeba się trochę namachać. Jej
konsystencja i to, jak się zachowuje, jakie wrażenie daje pomiędzy
palcami, przypomina trochę cienie z paletki Naked3, przez swoją ciężkość
ma się wrażenie, że kosmetyk jest mokry.
2. MAC Mineralize
Skinfinish w kolorze Soft & Gentle - W opakowaniu jest hurtowa
wręcz ilość produktu (10g) za 129 zł. Zupełnie nie warto go kupować w
miejscach w stylu Allegro, bo dziwnym trafem tamtejsze okazy mają np.
fioletowe żyłki, a to znaczy, że mają tyle wspólnego z oryginałem, co
pewien mój znajomy z prawdziwym mężczyzną. Producenci podróbek na tyle
się zmądrzyli, że teraz ich ceny niezbyt różnią się od cen oryginałów.
Skoro już ktoś szarpnie się stówę, lepiej dołożyć jeszcze trzy dychy i
zamówić w sklepie internetowym. Przynajmniej będzie wiadomo, że nie było
to mieszane w betoniarce w Chinach.
W porównaniu do TheBalm jest
on w jeszcze ciemniejszym kolorze, ale co ciekawe! Ma w sobie wyraźnie
widoczny, różowy ton i jeśli go dobrze rozetrzeć na dłoni, traci swój
ciepły kolor, pozostawiając tylko czysty błysk. To zupełnie inaczej,
niż Mary-Lou, bo ile by jej nie rozcierać, złota poświata cały czas
będzie widoczna. Teoretycznie znaczy to, że mogą go używać także chłodne
typy, sugeruję jednak sprawdzić przed zakupem, czy taka skóra się z nim
polubi. W warszawskich salonach MAC pracują także przystojni panowie,
więc taka wycieczka może być czystą przyjemnością. Emotikon smile
Kosmetyk jest bardzo lekki, wręcz miałki. Nie ma problemu z
rozcieraniem go, ale z powodu miałkości lekko się pyli. Można też
dostrzec w nim bardzo, ale to bardzo niewielkie drobinki brokatu.
I
jeszcze rada dla tych, którzy chcieliby kupić kosmetyki tej marki w
innym miejscu niż salon/sklep internetowy: jeśli sprzedawca ma też
pudełeczko, sprawdźcie, w jaki sposób została na nim zapisana nazwa
konkretnego koloru. W oryginalnych kosmetykach jest to zapisane na
takiej małej, okrągłej, czarnej naklejce, nigdy bezpośrednio na
kartoniku!
3. MAC, róż do ciała w kolorze Gana (wykończenie
frost) – choć nazwa wskazuje, że kosmetyk niewiele ma wspólnego z
rozświetlaczem, wskazane jest, by używać go w ten sposób. Najłatwiej
można go określić jako lżejszą, łagodniejszą wersję rozświetlacza
TheBalm. Roztarty na skórze zachowuje delikatną, złotą poświatę. W
opakowaniu jest na tyle zbity, że na pędzle (nawet bardzo łatwo
‘łapiące’ kosmetyk) nabiera się niewielką ilość, więc trudno zrobić
sobie nim krzywdę. Jest idealny dla osób, które po pierwsze: nie lubią
mocnego, nachalnego świecenia i szukają czegoś bardziej delikatnego, a
po drugie: rozpoczynają swoją przygodę z tego typu kosmetykami i nie
czują się jeszcze zbyt pewnie. Nie znalazłam w nim żadnych drobinek,
nawet pod mikroskopem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz