Dziś
kolejny raz przekroczyłam makijażowy Rubikon (pierwszy raz był, gdy
kupiłam Revlon CS), bo pierwszy raz mam na twarzy podład Estee Lauder Polska
Double Wear. Nie, nie kupiłam nowego podkładu, ale dokopałam się do
próbki, którą kiedyś podarowano mi łaskawie w jakiejś perfumerii.
Kolor oczywiście pasuje mi, jak świni siodło i mam w tej chwili uroczą pomarańczową maskę na twarzy. Nie chciałam rozjaśniać próbki białą farbą, by to w żaden sposób nie wpłynęło na właściwości kosmetyku.
Już jakoś tak mam, że na temat tych różnych znanych mazideł mam we łbie
urojone jakieś wyobrażenia, które są raczej mniej niż bardziej zgadne
z prawdą. Myślałam, że DW będzie bardzo, ale to bardzo gęsty i okropnie
tępy podczas nakładania, a tu się okazuje, że konsystencja jest taka
sama, jak makowe Studio Fix i całkiem przyjemnie się go nakłada. Ale na
tym chyba koniec podobieństw.
Zdumiewające jest, jak DW dobrze
kryje. Właściwie takiego krycia spodziewałam się, gdy czytałam o tym,
jakim to betonem jest podkład Revlonu. Co z tego, że mój ryj jet teraz
pomarańczowy, najważniejsze, że wszystko, dosłownie wszystko mam
zakryte. Po nałożeniu podkładu nawet nie łypnęłam w stronę korektora.
Gdybym chciała uzyskać takie samo krycie 'kolorstejem' (albo wspomnianym
podkładem z MAC), w tej chwili miałabym na sobie 5 mm podkładu, każde
podrapanie się po nosie, kończyłoby się zrobieniem dziury, do tego
miałabym dziwne wrażenie, że jakoś tak tego wszystkiego mam bardzo dużo
na twarzy. A tak mam cieniutką warstwę, której teraz właściwie nie czuję
i jest mi o wiele bardziej komfortowo, niż z RCS.
DW nałożyłam
moją nową-starą miłością - skunksem, który ładnie wytłumił mi ten
podkład i wcale nie wyglądam, jakbym miała na buzi szpachlę.
Przeprowadziłam nawet eksperyment, podczas którego usłyszałam, że
wyglądam, jakbym niczego na buzi nie miała. Powiedzieć, że nic na niej
nie mam, to jednak trochę przesadzić, ale szczerze? Kapnie się tylko ten
kto ma wprawne oko, albo dobrze się na makijażu zna. Podkład tak mocno
zasechł, tak scalił się z moją skórą, że cały czas widać jej naturalną
strukturę i pory.
Wracając do zasychania - kilkanaście sekund
po jego nałożeniu czułam spore ściągnięcie, zwłaszcza w okolicy
policzków, i widziałam w lustrze, że mam podkreślone zmarszczki na czole
(chyba czas na botoks). Po jakiejś godzinie od aplikacji, kiedy skóra
wydzieliła już sebum, wrażenie i uczucie przesuszenia minęło. Co
najciekawsze - podkład zrobił się totalnie suchy i całkowicie matowy,
zastanawiałam się nawet, czy powinnam pudrować buzie, wygrał zdrowy
rozsądek i przypudrowałam.
Jak wszyscy wiemy, moja twarz
potrafi się zamienić w dyskotekową kulę, więc mi mat nie przeszkadza,
choć zaprawdę powiadam Wam, mało jeszcze wiem o świecie, albowiem tak
totalnego matu, nigdym nie widziała.
Podkład mam na buzi już
jakieś trzy godziny i choć przypudrowałam go delikatnie StayMatte, nie
potrzebuje żadnych poprawek, co więcej - ja go nawet nie czuję.. Nawet w
miejscu, w którym noski od okularów dotykają skóry, dziad cały czas
siedzi na miejscu.
Kiedy zaczynałam pisać ten tekst, myślałam
sobie, że to tylko taki eksperyment, że przecież go nie kupię, bo mam
jeszcze tyle ich do wykończenia, a teraz nie jestem tego już taka pewna.
Podoba mi się to, co zrobił z moją skórą. Że jest matowa, a wszystkie
przebarwienia są ukryte. Pewnie nie wyglądałoby to tak dobrze, gdybym DW
nałożyła czymś innym (choćby flattopem), no i powinnam była nałożyć
lepszy krem nawilżający. Jest bardziej naturalnie, niż myślałam, że
będzie i nie tak nieprzyjemnie, jak się spodziewałam, choć oczywiście
nie jest bez wad. Pewnie rozważę ten podkład prędzej, lub później, jeśli
tylko znajdę odpowiedni dla siebie kolor, bo znów babrać się z
rozjaśnianiem, to ja nie mam ochoty.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJest kozakiem! Mój nr 1 ;)
OdpowiedzUsuńJezu, dziewczyno, dlaczego ja ciebie dopiero odkryłam? Masz genialne wpisy. Jesteś dlamnie blogowym odkryciem!!!!
OdpowiedzUsuń