Matko
Boska Elektryczna, cóż to za dziadostwo. Jest to porażka w aerozolu,
katastrofa w próżniowym opakowaniu. Mowa o… suchym szamponie o
dźwięcznej nazwie Batiste.
Co do moich włosów - stosuję
rozbudowaną pielęgnację – myję je, i tu pewnie Was zaskoczę -
szamponem. Właśnie sobie uświadomiłam, że czeszę się raz na kilka dni.
Boże.
Albo jestem tak zaabsorbowana czym innym, albo tak leniwa, albo mam
taką cholerną sklerozę. Pocieszające jest to, że włosy się nie plączą.
Praca w moim kombinacie ma to do siebie, że idzie się do niego o
różnych porach, czasem na 6:00, czasem na 16:00, a czasem spędzam tam
całą noc – jak ostatniego Sylwestra. I nie, nie pracuję ani w kasynie,
ani w burdelu, ani w klubie otwartym 24 godziny na dobę.
Ale
wróćmy do meritum. Spokojnie można powiedzieć, że na punkcie owłosienia
na głowie mam specyficznego, bo specyficznego, ale jednak pierdolca.
Jakiś czas temu dałam je wycieniować, skróciły się o 5 może 7
centymetrów, ja – najpierw zadowolona - skończyłam z depresją, łkając za
tym, co zostało na podłodze. Przepłakałam dwa dni – serio.
Co
by się nie działo, wojna, tsunami – jestem w stanie zawlec się do
łazienki i łeb wsadzić pod prysznic. Bywają jednak sytuacje - jak mój
skrajny leń albo gdy zaśpię – że mycie głowy kategorycznie odpada. Na
takie przygody zakupiłam suchy szampon. Najlepszy podobno jest właśnie
Batiste, przejechałam w jego poszukiwaniu kawał Warszawy, skoro taki
dobry – muszę go mieć! Pani w sklepie doradziła mi wersję XXL VOLUME.
Instrukcja używania jest banalnie prosta: spryskać łeb, wsmarować w
skórę i włosy, później wyczesać. Pod wpływem tych czynności moje włosy
robią się…. sztywne… twarde…. matowe… A do tego plączą się jak sam
skurwysyn. Uwierzcie - to określenie idealnie oddaje istotę rzeczy. Nie
idzie ich wyczesać. Niczym. Ani szczotką. Ani grzebieniem o małym
rozstawie zębów. Ani grzebieniem z dużym rozstawem. Nieważne, czy
drewniany, czy metalowy, czy z plastiku. Nie idzie i już! Zastanawiam
się, skąd taki efekt. Wcześniej miałam już do czynienia z suchymi
szamponami i tak ostro nie było. Myślałam nad tym, myślałam i
wymyśliłam: ustrojstwo wciśnięte przez tę złośliwą (na bank zrobiła to
specjalnie!) eskpedientkę zawiera…. Lakier do włosów. Po wnikliwych
obserwacjach doszłam do wniosku, że jest to lakier w stylu używanych w
latach 90. przez nasze mamy. Ciężki, sklejający włosy, robiący z
utrwalanej fryzury kask.
Po co mi suchy szampon, na który
mogłabym robić irokeza – nie wiem. Jeśli go użyję, zwiążę włosy w kucyk,
zostawię je na jakiś czas, a później zdejmę gumkę to włosy zostają jak
były, nadal mam kucyka. Miałam lekko odświeżać nim głowę, w sytuacjach
krytycznych, niestety zupełnie się do tego nie nadaje. Biorąc pod
uwagę, jak długo trzeba mordować się z głową, by to wszystko, co na niej
wyglądało jako tako, spokojnie można w tym czasie wpakować łepek pod
wodę, umyć włosy i szybko wysuszyć. Zabawa bez wody jest tu kompletnie
nieopłacalna. Jeszcze jedna ważna rzecz: przez to, że włosy są tak
sztywne, one w ciągu dnia ani drgną, co też nie jest zbyt miłe.
Czy zamierzam tego specyfiku używać? Zdecydowanie nie – inaczej moje
włosy mogłyby nieźle oberwać podczas próby wyczesania, więc jest mi ich
zwyczajnie szkoda. Pewnie także to, że cały dzień byłyby obklejone
bliżej nieokreśloną substancją zapewne nie jest bez znaczenia.
Do czego nadaje się ten kosmetyk? Do tego, by używając go uświadomić sobie, jak fajne jest mycie włosów.
Wytwór Batiste z całą pewnością nie jest godny polecenia. Jest godny,
by wypierdzielić go do śmieci i spluwać za każdym razem, gdy mignie
gdzieś na sklepowej półce.
A ja używam już kolejną butelkę suchego szamponu. Chyba za dużo go nałożyłaś, że był taki efekt. Ja polecam.
OdpowiedzUsuńPS. Uwielbiam Cię czytać :)))