wtorek, 2 czerwca 2015

Wibo, 4 in 1 Concealer Palette

Są tu już184 osoby, nie umiem nawet do tylu liczyć, więc ciężko mi to sobie wyobrazić.

Gdzieś tam już na dole zdradziłam, że obsesyjnie poszukuję rozświetlacza z Essence, włażę więc do każdej napotkanej drogerii. Kończy się to zazwyczaj tym, że albo nie ma szafy z kosmetykami tej firmy, albo jak już szafa jest - to z trzema rzeczami na krzyż. Jak już stoję w tych świątyniach rozpusty, to oczywiście nie może być tak, że wyjdę z pustymi rękami, bo przecież muszę mieć co testować. W taki właśnie sposób trafiła do mnie paletka korektorów marki Wibo.

Wygląda – normalnie. Cztery kolory umieszczone w okrągłym, plastikowym pudełeczku dają łącznie 15,5 grama produktu. Nie pamiętam dokładnej ceny, ale z całą pewnością nie będzie to więcej niż 15 złotych polskich. Mam nieodparte wrażenie, że dzieło firmy Wibo kojarzyć ma się z profesjonalnymi zestawami kamuflaży. Niestety, tu na skojarzeniach się kończy.

Każdy z kolorów spełniać ma jakąś funkcję – różowy jest od sińców pod oczami, zielony od popękanych naczynek (i chyba ogólnie od neutralizowania zaczerwienień), najjaśniejszy od wyprysków, najciemniejszym kolorem mamy sobie robić konturowanie na mokro.

Zaczynam od tyłu, czyli tak zwanej dupy strony: Choć nie należę do osób o wybitnie ciemnej karnacji, a jestem raczej tak jasna, że najjaśniejsze drogeryjne podkłady są dla mnie często za ciemne, nie jestem w stanie wykonać konturowania tym kolorem. Jest on zwyczajnie za jasny. Za jasny i za mało napigmentowany. Podkład nałożony na twarz go wchłania i tyle go widzieli.

Najjaśniejszy beż do wyprysków też się nie nadaje. Jeśli nakładam go pod podkład – przez zupełny brak przyczepności, ścieram go pędzlem do podkładu. Pakuję go na – po jakimś czasie tak zasycha, że zaczyna się odznaczać i wygląda jak gips nałożony na skórę.

Różowy nie pomoże w zakrywaniu sińców. W pierwszej chwili myślałam, że może ten korektor w jakiś sposób stapia się ze skórą, kolor różowy sam się zneutralizuje i wystarczy go przypudrować. A skąd! Nakładam toto pod oczy, patrzę w zwierciadło i nie mogę wyjść ze zdumienia. Sińce jak były, tak są teraz mają jeszcze dodatkowy – różowy odcień. Żeby to jakoś zakryć, trzeba położyć kolejną warstwę. Skoro podkładu pod oczy nie wolno pakować, trzeba nałożyć kolejny korektor. Nie muszę chyba mówić, jak to się kończy? Po maksymalnie dwóch godzinach skóra pod oczami przesuszona jest bardziej niż saharyjski piasek, a moim oczom ukazują się zmarszczki widmo. Niby wiem, że ich tam nie ma, a jednak je widzę. Po co mam ładować na skórę pod ślipiami coś, co zupełnie nie daje efektu i tak bardzo jej szkodzi?

Przyznawałam się szczerze już wcześniej, że mojej skórze przydałaby się porządna gładź szpachlowa, by zakryć wszystko to, co zakryć trzeba. Korektor 4 in 1 zupełnie się do zakrywania nie nadaje. Jeśli wysmaruję się po twarzy tym zielonym kolorem, nie znaczy to, że użyję mniej podkładu. Trzeba jakoś zakryć moją nową skórę w kolorze skóry Shreka, więc zamiast jednej warstwy potrzebuję dwóch. A tyle to i bez korektora zakrywa mi wszystko, co mam do ukrycia. Poza tym muszę to wszystko dokładnie przypudrować, bo kosmetyk, choć w pierwszej chwili wydaje się kremowy, zostawia na skórze tłusty film i jeśli nałożę go na podkład – skóra świeci się okrutnie, jeśli pod – twarz o kilka godzin szybciej (sic!!) wymaga zmatowienia.

Dlaczego ten kosmetyk powstał? Nie mam pojęcia, nie spełnia on żadnej, absolutnie żadnej obiecanej przez producenta funkcji. Nie jestem w stanie zatuszować nim nawet najmniejszej niedoskonałości, jeśli nałożę go tyle, że nie widać, że mam korektor – widzę pryszcza. Jeśli nie widzę pryszcza – z odległości pół metra widzę na swojej twarzy korektor.

Czy polecam jakiś inny korektor? Tak!

Jaki konkretnie? Każdy inny!


1 komentarz: