Jednoosobowa Chujowa Redakcja obiecała nową recenzyję, więc wreszcie trzeba przysiąść fałdów i zabrać się za pisanie. Siedząc na CarBabciowych Kolanach, zajadając CarBabciowe Przysmaki i popijając CarBabciowym Czajem, zabieramy się do roboty.
Zacznijmy może od tego, że mam pierdolca na punkcie makijaży powiększających oczy. Swoje własne niby mam spore, ale jak wiadomo – od przybytku głowa nie boli. Zwłaszcza w śmiecie kosmetyków. Gdy dowiedziałam się, że w tego typu makijażach niezbędnym instrumentarium jest cielista kredka do oczu, zaczęłam poszukiwania swojego kredkowego świętego graala. Nie udało się w drogeriach, po kilku spalonych zakupach, wybrałam się do kosmetykowego sezamu – przekroczyłam próg sklepu MAC. Choć respekt mnie wziął, jak w kościele, kupiłam mechaniczną kredkę, która miała pomóc mi w powiększaniu mojego lewego –własnego i prawego – szklanego ślipia. Mądrze sprawdziłam kolor na ręce – cielisty. Pani sklepowa zapewnia, że to wspaniałe buraczane urządzenie, że będę zadowolona, że spisze się świetnie, a kolor dla mnie ma wręcz idealny – tu zaklinała się na wszystkie świętości. Cóż było robić? Biorę! Nie obyło się bez łez przy kasie, bo była to moja najdroższa kredka w życiu.
I do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że ją kupiłam. Dlaczego? Bo jej kolor wcale nie jest cielisty. Jest brudno-beżowo-żółty. Nie mam pojęcia, komu pasuje, z całą pewnością nie dziewczynom z mojego otoczenia. Dla nich jest zbyt ciemny i zbyt intensywnie żółty. Po nałożeniu tej kredki na linię wodną, oko wygląda, jakby schodziła z niego żółtaczka.
Aplikacja kredki to osobna kwestia, uważam, że w pełni nadaje się na nową dyscyplinę olimpijską. Gdy uda mi się już nałożyć ten kosmetyk na linię wodną, wygląda to najzwyczajniej w świecie źle. Zawsze mi się wydawało, że pomalowanie kredką linii wodnej to tylko moment, najwyżej minuta osiem. Ależ ja byłam głupia. Ten kosmetyk jest tak miękki, że podczas rysowania kreski, jego kawałki zostają na skórze, więc robią się grudki. Nie ma znaczenia, czy nakładam to na górną powiekę, czy na dolną, czy na linię wodną – zawsze jest źle, nierówno. Dobrze wygląda tylko na ręce. Chuj.
Wracając do linii wodnej - z takim przeznaczeniem kupiłam dziadostwo: nie mam wrażliwych oczu, ale zaczną mnie boleć, nim je sobie pomaluję. Jak bym nie próbowała nie da się zrobić równej kreski z równomiernie nałożonym kolorem. Gdy próbuję coś naprawić – nie wiedzieć dlaczego, rysik ściąga to, co już zostało namalowane. I nie, nie jest tak dlatego, że kosmetyk już zasechł, bo raczej nie zasycha w 1/3 sekundy. Najbardziej zadziwia mnie , że nie da się jednym pociągnięciem nałożyć równej, gładkiej linii, że tworzą się prześwity, choć to kredka, a nie eyeliner.
Nie rozumiem, po co właściwie ta kredka powstała. Kosmetykiem jest bardzo kiepskim, próbowałam jej użyć do innych celów, przez swoją dziwną konsystencję, zupełnie się nie nadaje. Chciałam z niej zrobić bazę pod cienie – nie da rady, nie rozciera się na powiecie. Pomysłu innego nie mam, więc kredka leży w szufladzie i nawet na nią nie patrzę, choć jej zużycie jest raczej znikome.
Dziś jest krótko, bo w sumie o czym tu mówić?
Kolor brzydki, formuła beznadziejna, nie nadaje się do użycia. Tyko nie mogę odżałować tych milionów monet, które na nią wyłożyłam. Gdybym ze wszystkich bubli miała wybrać najgorszy kosmetyk, bez wątpienia byłaby to ta kredka. Nie spełniła żadnych, absolutnie żadnych obietnic producenta.
Ta kredka jest tak beznadziejna, że przekonają byłam, że pisałam o niej już wcześniej. Zorientowałam się, że nie było o niej słowa, gdy przeglądałam Chujową Stronę podczas wrzucania recenzji na bloga.
Mówiąc szczerze, ciężko jest dorwać prawdziwą, cielistą kredkę o naturalnym kolorze. Jeśli macie swoje typy – dajcie znać w komentarzach.
Ps. Pełna nazwa opisywanego kosmetyku to TECHNAKOHL LINER, odcień Risque.
Ps2. Pani z MAC olała sprawę i do dziś nie odpisała na maila.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz